piątek, 19 października 2012

Mój tomik poezji "Pierwsze Loty"

Pierwsze loty
Anna Awsiukiewicz-Pawłowska – ur. w 1953 roku w Nowej Soli. Swoją przygodę z poezją rozpoczęła dość późno. Wszystko zaczęło się od krótkich rymowanek. Okazało się, że nie był to najlepszy sposób na wyrażenie tego, co czuje. Postanowiła przyjrzeć się bliżej poezji, stawiając nie tyle na literę, co na ducha. Publikuje na portalach i serwisach literackich, wszystko to, co gra w jej sercu za pomocą białych wierszy. Czytając poezję An, można upajać się cudownym ogrodem, jego zapachem, smakiem jak i przeżyć tęsknotę za czymś upragnionym, do czego przymuszają takie klimaty. Często nawiązuje do uczuć, które pomimo naszego przemijania, wewnętrznych zwątpień są w niej coraz bardziej intensywniejsze i dojrzałe. I z tego autorka zdaje sobie sprawę, jakby wołając do czytelnika zachęca do walki i ciągłego szukania szczęścia. Z całą pewnością nie są to wiersze jedynie dla kobiet, raczej dla ludzi wrażliwych, którzy potrafią zrozumieć to, że nasza podróż ciągle trwa. Ciągle potrzebujemy ukajać swoje serce. Gdzie będzie twoja przystań? Autorka kupiła bilet, „bilet do raju” czytamy w ostatnim wierszu. Czym się okaże? Tu nie podejmuje w tej sprawie za nikogo decyzji. Ten zbiorek wierszy, bez najmniejszej wątpliwości rozbudzi większą ochotę do refleksji.
Withkacy

na tę chorobę nie ma lekarstwa

zadręczam się myślą o samotności
nachodzącej dni i wieczory
niczym rozwódka

chętnie siedziałabym w kawiarni
spacerowała z tobą po lesie

ty jednak
wolisz rwącą rzekę
smak sandacza
wynagradza wszystko

codziennie obiecuję
nie liczyć się
z kosztami

podboje

to we mnie budziły się miłości

jakby do bogów
wraz z którymi pragnęłam
cierpieć

spadać zgaszoną gwiazdą
twarzą do ziemi

zbyt długo zwlekałam z powrotem
nie znajdując  imienia
jakiego nikt nie nosi

cierpliwie czekałeś

poniedziałek, 17 września 2012

mężczyźni potrafią kochać i nienawidzić

wiem 
masz naturę macho 
powiedziałeś że nie będziesz płakać 

droga tysiąca kilometrów 
podsuwała pomysły 
jak odkryć siłę która przyciąga 
kobiety 
po co tak walczyć 


więcej czasu mają tylko drzewa

niedziela, 19 sierpnia 2012

erotyk nie nazbyt opóźniony

gdy wrócę
udamy że nic się nie stało
pominiemy wszystkie drobiazgi
które uszkodziły most
na łąkę przed domem
mieliśmy ochotę
 
ja w letniej sukience
bez niczego pod spodem
będziesz zrywał polne kwiaty bez pośpiechu
odnajdziemy zagubione
przejmie dotyk
 
potem uchylisz  okna
upoimy się  koncertem kosów
zanim odlecą jesienią
 
będziemy sami się zmagać
z ciernistym krzewem

sobota, 4 sierpnia 2012

Elzach - moje radości (z dziennika)


Goffrid kupił mi rower damkę
/nie na własność/

z tej okazji
pojechałyśmy z dziewczynami za miasto
w czasie odpoczynku leżąc na łące pod lasem
obserwowałyśmy kolorowe lotnie
/ niedawno w powietrzu zmarła jedna pani / 
w drodze powrotnej odważna Marzena narwała śliwek
wieczorem delektowałam się drożdżowym plackiem
który upiekła Lidzia

zamknęłam oczy
przez moment byłam w domu

Szwarzwald - moje radości (z dziennika)


Prowadzić auto w tych rejonach – wrr…
Celem był Brettental, kawa i ciastko.
Kiedy  kelnerka podała tort szwarcwaldzki,
Janina o mało nie spadła z krzesła,
długo nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
Takie wielkie porcje - szok,
powoli przerodził się w pożądanie.
Goffrid mówi, że u nich to normalne.

Troszkę potrwało,
zanim ponownie dopięłyśmy guziki.

kaczeńce w zielonym wazonie


stanęłam trochę dalej
dla urody zdjęcia

moje siostry
pchały się do przodu
z tymi wielkimi piersiami

żółta sukienka
zielona łąka
kaczeńce

patrzę na balkon
który będzie

robię zdjęcia pustce

ułożę w całość
zrozumiem

a może tylko
mi się zda

Z perspektywy czasu


nie winią mnie kwiaty
w ogrodzie
głupio było rozwijać się
tak wcześnie

może tylko
stara porcelana
ma pretensję
o świeżość dzikiej róży

stoję
wciąż mała
z kubkiem jagód
w ręce 

Płynę jak rzeka


przemilczę
wszystkie niedopasowania
zarzuty

lepiej żyć
nad rzeką bez tamy
wieczorami
tuląc do piersi
wspomnienia w sepii

pamiętam jeszcze ten most
łączył brzegi 

kim jestem - ekfraza



lustrzane domy odbijają fałszywe kolory
ostatnich drzew

zgniła zieleń nie daje szansy
na spokojne myśli

nie pamiętam praw natury
pies z kulawą nogą przepadł

idę w stronę sztucznego światła
słysząc powtarzające się synonimy

tracę orientację

tylko cień przypomina
że jestem człowiekiem



grafika: sisey

środa, 1 sierpnia 2012

Tylko kosy śpiewają tak samo


nie pytaj
ile razy budziłam się
spragniona

ile wypiła
we mnie samotność
śledząc tańczący z wiatrem
dym cudzych pieców
  
nie 

może zabiorą nas na Seszele


do twarzy ci w słońcu
gdy z wiatrem unosisz się dotykasz

zachodni wiatr popycha mnie
obejmuję rękawami
nie jesteś zła że pobrudzę

pasujemy do siebie

cała w czerwieni
ja taki ciepły

na wieszakach
niczym dzieci na huśtawce

za chwilę
w głębi szafy
będziesz bliżej

tylko seks jest w miarę normalny


rzucili przemysłową sól do sklepów
kupiłam pięć kilo mi już nie zaszkodzi
tylko wysuszy narządy
nie dam nowego życia

już dawno straciłam smaki
jedząc chemię chlorek sodu
substancje przeciw bryzgające

truskawki zjadam razem z talerzem
różnią się tylko wyglądem


na wszelki wypadek obiłam blachą buzię

co noc tworzę nowe światy


nie stój tak nie użalaj się nad sobą
myśli niech płyną gdzie indziej
najlepiej zamilcz


przeklinam przeszłość że tyle lat
już nie urodzę ci dzieci
nie kochanką nie żoną

jutro będę tobą


Wiosna - dni miłości do życia


napisałaś
posłuchaj odgłosów przyrody
przypomnij zapachy kwiatów
skosztuj tiramisu

ptaki szykują nowe gniazda
zmień choćby drobiazg w swoim

prymulki w donicach oznaką przedwiośnia
nim wzejdą tulipany

z uśmiechem na twarzy
witaj każdą minutę pierwszych oznak

odpisałam - wariatka

W radiu - Lowe Yu - Whitney Houston


na tarasie żonkile
zdobią okrągły stolik
zamykam oczy
grzeje słońce
prawie wiosna

w oddali piski jastrzębi
takie miłe dla ucha

bez stresu obowiązków
pozwalam sobie na relaks

tylko ty tak daleko
i tego nie czujesz

Wypatruję już wiosny


życie szarpie tkanki 
niby czuję radość celebrującą chwile
jednak świadomość pakowania walizki dobija

mówisz
 
gdy ciebie nie ma
uwalniasz zapach nocą

za oknem prószy śnieg
stań się lekki


Zwątpienia przychodzą nad ranem


może kiedyś opowiem historię
delikatnie dobiorę słowa zadziwię

obojętnie pijesz kawę
mówisz że papier przyjmie wszystko
że kolejny wiersz też będzie do bani

tępym wzrokiem zabijasz puentę

zastanawia mnie jedno
po co rękę włożyłam w ogień
i kto go rozpalił

niby ciepło w środku
jednak czasami boli

Glögg w przeźroczystych


świadoma i bardziej wybredna
dobieram przyprawy korzenne

ogarniasz spojrzeniem
nadal pragnąc

gorące ciała
pasują do zrzucanej w pośpiechu pościeli

na ścianie cienie dłoni podtrzymują uda

nieprawda
że stare świece gasną szybciej

Wybudzona




tkwiłam w hibernacji

mogłabym wiecznie
czekać

ona była mądrzejsza

pokazała że można
choćby na piasku
bez wody

zapraszała co dnia

teraz wiem
tamtej anny nie ma

Karmiłeś sobą /ekfraza/


wyrosłeś
z tej samej ziemi

osłaniałeś przed słońcem
dzieliłeś deszczem

bałam się tylko ognia

Jesień* uczy mądrości
dlaczego nie rozwiać włosów
nie ugiąć kolan przed szczęściem

z uśmiechem
wtulam się w miękką obfitość

pieszczoty 







Fot. Stanisław Pawłowicz

Miałam tego dosyć


tych wszystkich kremów różów i żeli

rzuciłam w kąt obcasy
bluzki z dekoltem

umyte włosy bez farby dodają mi uroku
czasami szminka by wargi nie pierzchły od wiatru

to wszystko

nie płaczę nie skomlę

zdziwiona usłyszałam że kochasz mnie bardziej
że widzisz wewnętrzne piękno
siłę która przyciąga

najlepiej lubisz mnie nagą

Noc ukrywa prawdę


zrezygnowana gubię liście

pod ziemią perz
spija ostatnie soki

puste gniazda kruszą pamięć 
pisklęta odleciały 
zapominam o owocach 
i latach

kora bez czucia

coraz większy garb
nie pozwala podnieść krzyku do nieba

tylko myśl że wrócę
zawiązuje pąki

Straconego nie odzyskam


podzielona na części
milczę

chłodna pościel
nie daje zasnąć

wtulam się głębiej
w powroty

pająki tkają
przejrzyste apaszki
nie bacząc na miejsce

zbyt długo
na obcym garnku

przeliczam ciężkie kromki

Schody skrzypią jak dawniej


zanim zupa wylała się na podłogę
byłam słonkiem

płatkiem śniegu
aż wystygła herbata na stole

wiatrem
który nie kaleczył

słowa obijają się o ściany
chowają po kątach

uschnięta dekoracja na drzwiach
płoszy

tulę policzek do twojej twarzy
na zdjęciu

Szykują się do odlotu, a mnie tam nie ma


Niemen cicho śpiewa
"mimozami jesień się zaczyna"
a ja daleko od domu
od prawdziwego życia

chcę znowu poczuć zapach szarej renety
spojrzeć na ogród pełen astrów

na winobluszcz
płonący czerwienią
jak na zdjęciu

dotknąć wszystkich uczuć

Spieszmy się


mówmy miłe słowa
póki mamy do kogo
i dopóki możemy




pamięci Wikinga

to jego wiersz - nie wiem czy mi wolno, ale?

Widziałem…


ułamkiem chwili legł w gruzy

Patrzyłem…
pył ku niebu ręce wyciągał

o promyk światła i oddech błagał

Stałem…

biegnąc wciąż i wciąż
myślami do niego
Krzyczałem…

słowa rozsadzały głowę
aż pękła jak bańka

Nie słyszałem..…
wołania o pomoc…….


Dziś….
nikt wieka zamknąć nie pomoże…

Wilgoć przenika od środka


stare gniazda straszą ptaki
zrezygnowana nie wołam o pomoc

zgarbiona coraz bardziej
przewijam obrazy wiosen
zapisanych w słojach

wędkarze mają nowe miejsca
brak krzyku dzieci boli

cisza i pustka

słowa wyryte na korze
tracą znaczenie

ziemia mokra
dno coraz bliżej


pękają nasiona

niedziela, 29 lipca 2012

Nie mam serca z kamienia


"Towarzystwo wzajemnej adoracji spisało się wzorowo więc moja opinia nie ma znaczenia"
                                                             Niektórzy poeci 



czytam to i mnie trafia
dlaczego mam milczeć

jestem czytelnikiem
zachwycam się
jak moim odbiciem

zostawiam ślad

nie ulegnę wpływom
mniejszości

w czym są lepsi
powiedz

Przez moment myślałam że jestem u siebie


okrywam szalem samotność
i ciche cykanie

w ramionach usypiam księżyc
dotykam gwiazd

szelest spadających liści
wprowadza mnie w trans

hamak kołysze tęsknotę

Przemyślenia


gdyby nie powtarzające się
każdego dnia te same czynności
życie byłoby całkiem znośne

Walizka pełna wspomnień


zgodnie z zasadą
układam równiutko
zapachy i smaki domu

dżem z wiśni
nalewkę z malin
słoik z lipowym miodem

wręczyłeś mi woreczek z juki
wypełniony dzikim rumiankiem

taki sam położyłeś w sypialni
by uśpić zbyt wielką tęsknotę

wrócę

Wszystko jest doskonałe/przemyślenia/


gdyby życie było tylko radością
kwiatki bratki i takie tam
 
no wiesz - sam lukier

czy wiedzielibyśmy
że to jest szczęście

Niezbędnik uniesień


poetka lubi mieć kochanka na boku
ukrywa go w snach myślach i słowach

zawsze jest przy niej

pieści go wirtualnym dotykiem
ubiera w słońce kwiaty i barwy

układa mu myśli

czasami kaleczy go rani
wyzywa szarpie i dręczy

poeci lubią mieć kochanki na boku
które zawsze są przy nich

bez nich nie mieliby weny
ani lekkiego pióra

Biegniesz peronem wciąż patrząc


tajemnica ukryta w aurze
kołyszę pustkę bez barw

dni oddalają

coraz więcej koralików
na tabliczce mnożenia
po lewej stronie
nie szukam niczego więcej

w zakamarkach duszy kłótnie
walczę z upiorami czerwieni
z popękanych ust płynie gorycz niedosytu
nie śpię łapię oddechy krzyczę

umieram każdego dnia
coraz bardziej głodna

na scenie melodramat
świat komedią

zatrzymaj pociąg
dotknij

jestem nadal w oknie
z wyciągniętą dłonią

Celebruję życie z radością


za oknem jezioro łąka
jaskółki i pierwsze loty

masz takie miękkie usta
delikatne dłonie 

cisza za miastem koi
układa przysmaki na stołach

zapach oleandra
nie odstępuje na krok

kiedyś
chciałam stąd odejść

Tworzę nowy świat


z promieni słońca
wszystko wygląda inaczej

wyleciałam młodą jaskółką
przygotowaną do życia w radości

na linii czasu
nie można stać okrakiem

zebrane łzy
kryształową kolią na szyi

nie wrócę do miejsca
przed lustrem

szkoda mojego czasu

Niebiańskie Gubin-ki*


sad rozsiewa zapach
uwodzi i kusi

(po)smakiem

utożsamiam się
z rajem

łapię pełne garści
zanim zginą




*przepyszne śliwki
żólto-czerwone

Obserwuj ptaki


dumna podnoszę głowę
krzyczę

nie jestem własnością
podane na talerzu nudzi

nie ciebie

ucz się

obrączki
to nie wszystko

kolorowe pióra
kuszą

zatańcz

Powrót do życia


szybkimi uderzeniami
dobijasz do końca

w bruzdach twarzy
spokój

grymas na ustach
niczego nie zmieni

zostawisz za sobą sny

wybuchniesz
nowymi gwiazdami

Kobiety po czterdziestce smakują


dojrzałe
znają swoją wartość  

krągłości
pobudzają męskie zmysły 

wyzbyte wstydu
kuszą i dbają

kobiety po czterdziestce  
powinno się nosić na rękach

to boginie  

Pochylam się nad tym śmieciem /dla M/


ubrana w zwątpienia i lęki
nie trawisz wyrywasz flaki
za paznokciami ukrywasz śmierć

studnia bez wody pęka
ściany obklejasz wymiocinami

sen na raty
chcesz więcej

złap mnie za rękę
odplączemy poplątane
czarne przemalujemy światłem

za oknami białe gołębie
budzą do życia
znakiem nieskończoności
 
układam pióra

z plastiku

Stęskniony otworzyłeś furtki na oścież


znowu jestem blisko
drzew kwiatów
i ciebie

zbieram poziomki
wypełniam usta
spijasz

roznosi się zapach

Nakazuję tobie abyś był szczęśliwy


zawsze są dwa wyjścia wiele wariantów
nie mów żeś mały wiem kim jesteś
rusz głową życie jest proste
komplikujesz podnieś dupę
zmień coś w swoim życiu
ssij landryny

cisza budzi pomysły

i jeszcze jedną
z następnej paczki

Dwie jaźnie


grzeszna

utkana z nocy
budzę pragnienia

dłonią
wyrywam serca

pluję i krwawię

o świcie
wszystko wraca do normy

znikam

zastąpi mnie  inna

Przyciągnę spojrzenie


dziką

znajdziesz mnie na łące 
wybuchnę czerwienią

przez niebiesko zielone 
dywany kwiatów
zaproszę twoje ręce

uległa 

rozsypię się makami

sobota, 28 lipca 2012

Po tamtej stronie /ekfraza/



obudzimy we mgle
ciche pragnienia

ożywione tajemnice
spłyną z włosów
kroplami rosy
w ziemię

rankiem wrócimy inni
z nową nadzieją

oszukując cienie



Foto:  wiesiek

Inni odchodzą z żalu do świata


wrzeszczał jako Bóg

obudzony
po dwóch tygodniach 

uczył się od nowa 
krzyczeć 

przegapił pierwszy znak

wycięto mu język 

żałował 

zanim odszedł napisał to   

zrozumiałam że nienawiść 
wraca jak bumerang

Spojrzenie wciąż młode


dziadek zawsze lubił patrzeć
na młode kobiety

zakręcał lekko wąsa
mruczał pod nosem

rumiane policzki
i ten jego cudny uśmiech

potem
chwilę milczał

Pożegnania wpisane w grafik*


Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.
                                                                Albert Einstein 




często zmieniam miejsca
poznaję inne miłości

wystarczy miesiąc rok 
by doświadczyć
cudu przyjaźni  

z czasem odchodzą  
pogodzone z losem

wspominam tęsknię

droga jest cudem
nadal idę

spotkam następną
zanim zgaśnie


*praca w opiece

Kto tak naprawdę żyje


gdyby nie ten dzwoneczek który dzwoni w głowie
kiedy jestem bliska podać swój numer telefonu

jesteś taka młoda i piękna
mówią klienci przy barze

mam ochotę rzucić to w diabły
i choć raz być taką idiotką

często gdy wycieram kieliszki
nucę sobie ulubioną piosenkę

tańczę na stole kieckę zadzieram
tłukę butelki depczę szkła *

i zazdroszczę im tej radości
tajemniczych spojrzeń dotyków

dziadek zawsze mówił
że młodość szybko przemija




* Renata Przemyk
Tańczę na stole

Skandale a sława


im więcej krytyki

tym bardziej działa
na ich korzyść

oni tylko zacierają ręce

lepiej śpią
gdy są na pierwszych stronach

gazet

boso


na łące
usłanej makami
i bielą 

czas
gubi drogę

stopy zanurzone 
w pudrze z kwiatów

szukają pocałunków

Codziennie


dziadek mówi
że tylko z babcią 
uśmiecha się gdy wspomina
te pięćdziesiąt osiem lat
dostaje rumieńców

kupuje kwiaty

Wirtualna młodość


lubię być Anią
nie panią

Szare i jasne


w krajobrazie złudzeń  
jesteś ze mną 

napełnił się już garnek  
pod dziurą w dachu 

to nic  
nie milczymy 

nie robisz nowej kawy  
bo w szklance jeszcze lustro 

ja patrzę w dół  
kiedy koszule twoje  
się bielą 

ale to kłamstwo  
że życie niewarte  
cyrografów

Zwyciężyłeś i nie wylądowałeś w kanalizacji


wbrew wszelkim przeciwieństwom
pokonałeś wieluset milionową armię

nie straszne były ciemności
długa niebezpieczna droga

na oślep
do przodu

miałeś tylko jeden cel
być pierwszym

więc nie mów już nigdy
że nie prosiłeś się na ten świat

Pierwotne źródło wszystkich strachów


optymistka
na co dzień

po nocach
mam lęki

boję się  
  
ciemności
robaków 
  
nie chcę odejść choć

widzę najkrótszy
nekrolog na świecie

nie dorobię się  
zasług

Pieprz to i poluzuj tam gdzie cię gniecie


czujesz się nieszczęśliwa/y
coś idzie nie po twojej myśli

pieprz to

to droga na skróty
do wewnętrznej wolności

rzeczy nie są aż tak istotne

więc pieprz to

odpuść sobie wszystko
co sprawia ci ból

wydarzy się coś niesamowitego

Dziewczynka z butelkami


stałaś z boku
biedna i skromna

z gałązką bzu

w oczach
wyobcowanie

dzieci obok 
bawiły się szczęśliwe

z tobą nie chciały

byłaś głodna

ojciec czasami pozwolił
sprzedać  butelki

Gdyby nie ta czysta woda odczytałabym to inaczej


płynąć ulicą
pragnąc być blisko

tylko ta syrenka
o kilka lat młodsza
zawróciła głowę

zapomniałeś

wypłynęłam
by odnaleźć

odskoczyłeś nagi
a ja zlana potem

dziadek mówił że sny
nie zawsze się sprawdzają

Szczęście pachnie konwalią


zakwitły
w cieniu
pod świerkiem 
 
takie białe czyste

niczym szelest
porannych gwiazd
wzywają  o świcie

dzwonią
zroszone rosą

dziadek opowiadał że w maju 
wrzucali je do ognia
na szczęście

Powroty


gdybym miała
dzieścia
lub dzieści lat

władałabym 
życiem

mogłabym
prawie wszystko

mam dosyć
łupania w kościach
szumu w uszach
zmęczenia
 
lecz nie
kapituluję

Wierzyłam że wszystko trwa wiecznie


półmetek - im dalej
tym więcej
traciłam po drodze

nie ma już Lilki Zenka
Romka Janki i Gosi

z Marysią nie wypiję kawy
z szarlotką

Heniek nie skopie ogrodu
jak dawniej

też wierzyli
w nasz rocznik
mija

zostaję
coraz bardziej sama

W moim ogrodzie zawsze jest pięknie


Pamiętam strach w twoich oczach


za oknem była już wiosna. świeciło słońce.
ogolony w garniturze i krawacie,
trzymałeś bukiet zwiędniętych kwiatów.  
dawno nie słyszałam tych słów
które wtedy wypowiadałeś.

mówiłeś też, że na dole stoi taksówka,
że zabierasz nas do domu.
kazałeś się pospieszyć, bo licznik bije.
/kiedyś to było takie modne/

cieszyłam się. słowo dom było mi tak bliskie.
smakowało bardziej niż herbata u babci
w szklance ze spodkiem i z plasterkiem cytryny.
/bardzo ją lubiłam/

dziwiłam sie mamie kiedy miała opory.
ucieszyłam się, że jednak wracamy.

po latach zrozumiałam jak bardzo cierpiała.
ty nadal chodziłeś na rauszu. jak zawsze
byłeś panem. tak uwierzyłam, ufałam.

często wspominam zaszklone oczy mamy.

Wpatrzona w jeden punkt na wodzie /ekfrazaVI/


odpływam w transie

gra świateł
budzi wspomnienia

księżyc kaleczy prawdy

na skraju

nie słyszę bicia serca
nie czuję zimna

mam dwa wyjścia

Na granicy doskonałego czasu


pokazałeś swoje piękno
energię żeńską

nie tylko ja to dostrzegłam

widziałam
zachwyt w ich oczach

świat wypiękniał
świeci więcej słońc

szukam spotkań
spojrzeń uśmiechów

czekam na dotyk

zmienia
moje życie

Księżyc jedynym światłem i świadkiem /ekfrazaVI


postrach mórz i oceanów
opuszczony stoi na mieliźnie

straszy pustym masztem
spróchniałym dziobem

po nocach tętni życiem

z oddali słychać pirackie szanty
przekleństwa

wędrówka dusz
budzi serca z kamienia

rum cygara kobiety

szaleją
dzicy i wolni

złoto klejnoty diamenty
nabierają blasku

cisza

wschodzi słońce





http://truml.com/profiles/45044/photography/71423

Zaszalałam w pierwszy dzień wiosny/ ekfraza-żonkile//


podstępem zaprosiłam do garderoby
by pokazać żonkile

rozkwitłam wraz z nimi

mówisz że lubisz
mnie taką

szaloną gorącą
o świcie

witaliśmy wiosnę

Szary może nabrać uroku


schowana za kurtyną z papierosa
zamykam oczy

badam

młoda jak dawniej
mogę wszystko

ciało nabiera nowych kształtów
pragnę bardziej niż kiedyś

mówisz że to tylko fantazja
żar dogorywa

nie chcę wierzyć że to koniec
niewiadomej przyszłości

powoli wprowadzam w życie
swoje wizje

odkryłam
znowu żyję 

Stęskniona


wzrok cieszę przebiśniegami
krokusami ukrytymi
pod krzakiem malin

słońce szalem
na wietrze

żonkile w wazonie
zakwitły wcześniej

kolor żółty rozsypał się
po pokoju

kromka chleba
z rzodkiewką
szczypiorem
budzi wspomnienia 

słucham Vivaldiego

Dotyk nadziei /ekfraza V /


smutek w sercu 
naznaczy pamięć

ciepło maleńkiej dłoni
nie zbudzi do życia

skrzydła ukryją 
prawdę 

łza
ostatnim
namaszczeniem

Lęk zapisany w genach


w latach czterdziestych

gdy mama chciała iść
w butach do szkoły
musiała wstać pierwsza

czworo rodzeństwa

w moim domu wszędzie
ich pełno

zrozumiałam dlaczego

wyrzucam
uwalniam lęki

chodzę boso

Nożem prosto w serce


bezmyślne słowa
ranią

niczym perz 
zakorzeniają się głęboko

można wybaczyć
trudno zapomnieć

plamy z krwi nie zmyjesz

Śmierć jest naturalnym procesem


uwalniam traumy
wspomnienia życia

szukam  
z głębokim oddechem

zawieram ze sobą pokój

szykuję drogę
by zostawić ziemię
nie ciągnąc ciężaru

radość tworzy lepsze
w następnym wcieleniu

szczęśliwa doświadczam
obecne

jeszcze mam trochę czasu

Ucieczka w nieznane - ekfraza


uciekam

wierzby tulą
życiową pustkę

szukam nowej drogi

ciągnę walizkę
dorobek życia

 zwłoki

może znajdę
wyjście

kapelusz
ukrywa zdradę

Sikoreczka


jestem sikorką
na krzaku róży

niczym baletnica
szukam robaczka

nie straszne mi kolce

zatańcz ze mną
tyle tu miejsca

rozgrzana do czerwoności


cała mokra
dostaję drgawek

słońce robi to
lepiej od ciebie

mówią bym
była ostrożna
to nie wiosna

a ja tak
kocham dotyk

Wracam stęskniona


na ławce
pod moją jabłonią
ramiona okryję słońcem

przebiśniegi sypnęły kwiatem

śpiew kosów pozwoli
zapomnieć o zimie
o rozłące

przywitam przedwiośnie
już w domu

ogród czeka

bilet leży na stole

Czas kiedy zabiłam wiarę i nadzieję


naruszam ludzką przestrzeń
co boskie jest mi obce

głupota ponad rozum
zagłusza błaganie sumienia

jestem ciemnością

skrucha budzi pamięć
światła w szczelinie 

prostuję drogę

środa, 25 lipca 2012

Po latach wszystko traci znaczenie


dawne smutki i lęki
odchodzą w niepamięć
nawet wydają się śmieszne
 
wpadałam w te doły
jak wszyscy
wypełniona emocją
wierzyłam że trzeba

żałuję

dzisiaj szukam innego wyjścia
wiem że mam wybór

zapomniałam co to żale
promieniuję radością

żyję

Wpojony program który nie zmienia się nawet w niedzielę


ósma:
to nie śniadanie u Tiffaniego
jest tylko dżem i miód

jedenasta trzydzieści:
obiad ma program zmienny
choć też nieskomplikowany
np. naleśniki z gruszkami z puszki

siedemnasta trzydzieści:
oglądam Berlin
przez cienkie plasterki
kiełbasy lub sera

daleko jej do kolacji w Mariocie
można podać z zamkniętymi oczami

po powrocie do domu
zjem śląską na gorąco
albo kurczaka z rożna

najlepiej o trzynastej
by uwolnić program

Popatrz w lustro a zobaczysz tą miłość


gdyby tak spotkało się
tysiąc Bogów
co mogą wszystko

co myślą słowem
tworzą rzeczywistość

i gdyby popatrzeli sobie w oczy
zostawiając tylko miłość

co by to było

W skołataniu

gubię godziny
mój zegar tyka

odrzucam

może lepiej
posmakować
niż bać się grzechu 

przemyślenia o reinkarnacji


nie jestem nędznym zlepkiem
komórkowej materii

głowa pęka od wyznań

często jest tak że to co dla nas ważne
długo nie potrafimy wypowiedzieć

uwolniłam się od destrukcyjnej świadomości
z jej prawami i regułami

znalazłam radość i spokój ducha
w swoim jestestwie

niech zawsze
nigdy nie zmieni się na zawsze

Czas wracać do domu


sama się dziwię jak ja to znoszę
tyle miesięcy na obcym
kawę piję w czyjejś szklance
wycieram się
zagranicznym ręcznikiem

walizka i kilka drobiazgów
pozwalają pamiętać o domu
i ta gorzka czekolada
którą kupuję w zapasie

poza obowiązkami pusta przestrzeń
czas stracony którego nie odzyskam
takie wieczne czekanie

ciekawe czy żyję

niby widzę walizki
i wypełnioną szafę

Tak bardzo


chciałabym tobie podarować 
pocałunków tysiące
gorących jak słońce
dotyk rąk leciutki 
zabrać smutki
przeniknąć spojrzeniem
zniwelować cienie
pojechać gdzie nikt nie chodził
żebyś mnie poczuł tam 
odmłodził 
okryć miłością niby płaszczem
upojnie poczuć jak mnie głaszczesz 
chciałabym ciebie smakować do świtu
aby księżyc i gwiazdy oniemiały z zachwytu
pragnę - więc tak będzie 
bo życzenie moje rozkazem 
zaczaruję przyciągnę
nie tak jak ostatnim razem 

Prawie na wyciągnięcie ręki


chłonne dotyki
muskane słowem
zapisuję w pamięci

pod powiekami
maluję obrazy

otulona szukam
czy jeszcze jesteś
po drugiej stronie
wspomnień

oprawiam w ramy

Tak mnie stworzył Bóg


przyciągnęłam chmury - zmywalnię ograniczeń,
są na wyciągnięcie ręki, tu gdzie kapie z rzęs
umieszczam głowę ponad nimi, zaglądam
łudzę się że spotkam Boga, a tam tylko słońce
razi oczy

przez moment widziałam jak siedzi na tronie
jest podobny do ciebie, a może i do mnie,
sama już nie wiem - odbite w zwierciadle wszystko
brzmi inaczej, za dużo tu światła

pod zasłoną powiek zrodziły się przystanie

nawet nie wstydziłam się nagości

Sopel


podaję
chłodną dłoń
może mam szansę

zimą
obudzić pamięć
uwięzioną na wieki

zamknięta
w krysztale
próbuję roztopić

przeklęty krzyk sumienia

Odnalazłam klucz


ostatnie lata
przemierzam
tanecznym krokiem

radość w sercu
wygładza zmarszczki

Świat mnie wspiera

omijam czarne scenariusze
nie taplam się w bagnie
jak kiedyś

wybieram radość
kontrolując myśli
tworzę

stworzona na podobieństwo
nie naciskam

biorę

wtorek, 24 lipca 2012

Chwile gdy kocham życie są takie krótkie


o świcie wraz ze wschodzącym słońcem
przychodzi zrozumienie i wiara
promienie kreślą nowy początek
czuję że dam radę

dzień jednak daje wiele do myślenia
nie ufając sobie ani słońcu
taplam się w nakazach i zakazach
na okrągło gram spektakl dla innych
duszę sprzedaję za grosze 
choć krzyczy i błaga o inne

żyję uczuciem że ciągle coś muszę
a to nie jest tym czego pragnę

Przystań


powstałam z żebra

dawne prawdy
zmieniły swą wartość

nie szukam na zewnątrz
odpowiedzi są we mnie

czasami dryfuję
widzę horyzont

Przywitaj mnie bosą


nieposkromiona
tracę zmysły

zatracam się w
dotychczas
nieznanym dotyku

zatapiam się
w studni
nowego szaleństwa

na wpół zdziczała

Połamałam pióra


czas na
lubieżne myśli

nie patrzę wstecz
na zmarnowane

znowu uczę się
fruwać

Miłość jest domem


stawiam żagle
przemierzam huragany
omijam horyzont
przykrych wspomnień

wracam do domu
stęskniona i głodna

odnalazłam przystań
w ciepłych słowach
nurkuję w ramiona

zdziwiona jedynie
kocham

Dwa płomienie


cała płonę
wzrokiem kuszę
warianty strategii
pocałunkiem słodzę

niczym płomień
nocnego motyla
przyciągam

zatapiasz się

ja w tobie

Pośpiesznym do raju


zakładam okulary
zatykam uszy
omijam doradców

tajemnicę 

z pokorą bez wstydu
odkrywam

Jabłka padają do nieba


rumiana płonę
kuszę i syczę

nadgryź
pragnę krzyczeć 

Komórki w DNA uwalniają napięcie


podzieloną na tysiące
obcych myśli 
składasz

wilgotna
budzę pamięć

wymazujesz skazy
szlifujesz nowe wzory 

Po drodze do piekła przystanki kuszą


w pośpiechu
chłonę

tysiąc kroków
to kilometr
zakazu

przełamię
wspomnienia zachowam 

Niecierpliwi


szukamy siebie
w ciemnościach

tęsknimy

czekamy by
poczuć

gdy dotyk
będzie wszystkim

Przebudzona


może zdążę
posmakować jak inni

przypomnieć się
może ktoś szuka

zapomnieć na chwilę

klucz powiesić
na szyi

Ostatnia rozmowa


lepiej aby była milczeniem
szkoda nerwów i zdrowia 

Nocne kłótnie


noc pozwala
na przemyślenia
krzyczę 

popatrz mi w oczy
powinnam czuć
i być szczęśliwą

jestem rośliną
myślałam  
że możesz wszystko

Krwawy przylądek


pobyt na półwyspie Kaliakra
zostawił ślad w mojej pamięci

w falach uderzających o strome wybrzeże
wciąż słyszę płacz dziewcząt
które oddały życie
by nie wpaść w obce ręce 

naznaczyły historię
wspólnie splecionymi warkoczami

czerwony odcień skał
też nie daje zapomnieć

podobno to tylko legenda

Na każdym kroku


mentalność sąsiadów zaskakuje
dokładność męczy
w domach wieje chłodem

oszczędność boli niedosytem
życie na gramy i na pokaz
sztuką odnaleźć się

czas zbudować mosty 

Odbieram inaczej


przypadek sprawił
że jesteś radością
lubię takie znajomości
przychodzą jak burza
poruszają zmysły
zapełniają pustkę

głodna przyjmuję przyjaźń

Punkt wyboru


armagedon mi nie straszny
z dwóch możliwych ścieżek
wybieram trzecią pionową
łączę postrzępione z gładkim

niczym kobieta pająk
tkam sieć jednoczącą życie

w kodzie biblii zadane pytanie
Czy zmienisz to?

czuję szansę

Niemy krzyk


troszkę smutno gdy nie można
powiedzieć słów co gnębią

w chaosie gubimy wszystko
niby nie sami a jednak
dusza chce więcej

ciągle za czymś tęskni

pragnie powiedzieć 
słowa tak z serca

bez gierek 

Prysznic uczuć


oczy wypełnione blaskiem
cieszą się dziełem
patrzysz przez nie

każda radość
każdy dreszcz
to twoje uczucia

ręka w rękę
stąpam śmiało
kąpiąc się

wciąż głodna

Zapraszam zmiany


przeszłość rysuje się po niebie
zabierają ją odlatujące gęsi
w kluczach odczytałam tajemnicę
dusza wysyła dreszcze

stać mnie na wytrwałość
w ramionach nowego życia
przyroda maluje 
inne obrazy

przyjmuję dary

Obudzona krzykiem łabędzia


zdradzałam siebie
kłamstwem i przeciw

łzy z głupoty
ślina z pogardy
to przeszłość 

w płucach nowy oddech 

zapraszam całą
na ucztę by poczuć

całością w jednym
honoruję  wszystko

jestem androgynią

Mój sad czuje że wyjeżdżam


o świcie odwiedziłam sad
osnuty mgłą czekał  

lubię żegnać się w ciszy

gdy wrócę będzie okryty
puszystym płaszczem
z wyciągniętymi gałęziami
w moją stronę

lubimy się witać

Blisko a jakże daleko


zatrzymana próbuję krzyczeć 
zimno wgryza się w moje ciało

rzucasz słowa spłukując nasze razem
ostatnie nadzieje zamrażam w kostki

dłonie są lodem 

poniedziałek, 23 lipca 2012

Pragnę przywitać jutro już dzisiaj


w szafkach najwięcej jest pustych
ocaloną i jedyną witam moim pocałunkiem

pomaga mi zrozumieć siebie i życie
osłabiona procentami topię ostatnie żale

wieczorem zamienię ją na wodę

Potrafię czytać w jej myślach


tylko z nią najlepiej mi się milczy
tak bardzo ją rozumiem

siedzi taka smutna z kieliszkiem

w moim lustrze

Rozmowa z Bogiem


dobrze że jesteś
może nawet we mnie

myślałam że jestem
odkryłam że jednak

oparta o twoje ramię
wytrwam

Vive memor, quam sis aevi brevis


Żyj, pamiętając, jak krótkie jest twoje życie.
                                                   Horacy

w czerwcowy poranek spotkałam w parku
dziewczynę, tańczyła na trawie swój taniec
życia. w zwiewnej  purpurowej sukience

zmysłowo podniosła ją lekko ponad kolana
była piękna jak anioł. nawet muzykę było
słychać w oddali. w pointach wspinała się

na czubki palców niczym baletnica jednego
sezonu. jej oczy świeciły jak poranne gwiazdy
rosa błyskała iskrami wokoło jej małych stóp

po chwili oddaliła się w stronę pobliskiego lasu
nigdy więcej już jej tam nie spotkałam

zostawiła tylko pamięć o kruchości życia
o czasie że trzeba kiedyś zejść ze sceny

Wybieg myśli spuszczonych z kagańca nr2


konformizm to już przeszłość
nie mierzę życia dawną miarą
płynę z  pełnym  wiatrem
miażdżąc oczekiwania innych 

brama otwarta dla doświadczeń
nawiewa wciąż nowych liści doznań 

zgarniam je do dziurawego worka

nie zbieram wspomnień

Zawsze razem


gdy wychodziłam z domu
rodzice zawsze mówili do mnie
idź z Bogiem

więc idziemy
we dwoje jest raźniej

Wybieg dla myśli spuszczonych z łańcucha


czasem wdepnę w jakieś błoto
i zastanawiam się nad grą pozorów

myśli trzymam na łańcuchu społecznej aprobaty

dulszczyzna prosperuje w ukryciu 

Wiek starczy-stracone poczucie czasu


miło jest pospacerować po mieście
lub poklikać w sieci

teściowa też mnie odwiedziła
wypiłyśmy po kieliszeczku

dobrze że mam mielone
dochodzi czternasta

Wiek starczy-rozmowa ze znajomą


wiesz
mąż zadzwonił że nie ma śniadania w teczce
przecież pamiętam że szykowałam
nawet mnie tym wkurzył

po dwóch dniach
znalazłam ją w szufladzie w lodówce

kończę mam wizytę u psychiatry

Nikt nie skruszy tego lodu


odkryłam że nie potrafię już kochać
stałam się oschła i taka zimna

zero emocji na czyjeś błagania o miłość
nawet mnie to śmieszy gdy widzę

to chyba kwalifikuje się do leczenia 
a może nawet ma jakąś nazwę
ale mi to zwisa

poszukam malutkiego mieszkania

Życie z pozoru podobne do normalnego


przygnębienie większe niż zazwyczaj
z zaburzeniami nastroju

słyszę weź się w garść  

ciepły koc jest mi sprzymierzeńcem
bez celu wędruję po pustyni swojego umysłu

czasami rano bolą mnie nogi 

Czasami rozsądek jest głupcem


życie tylko dla innych nie daje mi już satysfakcji
popełniam największą zbrodnię zdradzając siebie

muszę zatrzymać się na chwilę by odkryć
zagubioną w błędach doktryn prawdę
zanim ostatnia nadzieja uderzy piorunem

tracheotomia zbyt wolno
podaje powietrze do płuc
z pominięciem radości

powoli tonę 

szukam sensu

syczące jabłko Ewy zostawiło ślad
myśli przelewają się w zakazach
do dziś szukam swojej winy
a może to Adam zawinił nie odwrotnie

naiwna wierzyłam że zabić muchę jest grzechem

Wierzenia kwalifikują się pod prysznic

życie to iluzja mawiają mędrcy
a może życie to liść spotkany na drodze
którego w przyszłym roku już tam nie będzie

podane na srebrnej tacy w moich oczach szarzeje
bardzo boję się samotnych zim i nocy

Zanim zapalą mi świeczki


dzisiaj jest pierwszym dniem reszty twojego życia.
                              Jonathan Carrol


pójdę do kina na śluby panieńskie
nauczę się być obojętną

pragnę poczuć że żyję
zrobię coś wbrew zakazom

może zdążę
codziennie o tym myślę

Wspomnienia nr1


rzucili na sklepy
ptasie mleczko
kupiłeś dwa kilo
bałeś się że braknie

fakt pochodziłeś ze wsi
teraz już się nie dziwię
ale wtedy 30 lat temu

myślałam że padnę
jedliśmy przez tydzień

Wspomnienia nr2


był czas że bałam się że mnie zostawisz
wiesz dzieci bez ojca i takie tam

kiedy ta pinda jedna zawróciła ci w głowie
stanęłam na rzęsach

jedno spodobało ci się najbardziej
kąpiel w galaretce

zostałeś na dłużej

dzisiaj żałuję i nie lubię jacuzzi

Moja miłość i pasja


uwielbiam wypełniać pustkę dni
rodząc bez bólu i męki
zapładniane z pomocą skrzydeł

gdy widzę obraz pragnę narodzin
nawet gdy odciągają od życia

lubią z piór skapnąć na papier
by nie zarosnąć kurzem
są jak moje dzieci
kocham je wszystkie

pomimo prostoty czy ułomności  

Krótkie panowanie


kilka miesięcy wystarczyło
by podjąć decyzję

tam też nie potrafiłeś milczeć
myślałeś że jesteś bogiem

wróciłam wolna

sobota, 21 lipca 2012

Wolę oglądać z pozycji widza


zapraszasz mnie nad wodospad wiktorii
chcesz pokazać kaskady szalejącej wody
i te tęcze przy blasku księżyca

w chmurze pyłu wodnego
mieliśmy skoczyć na bangi

nie zawsze zachodzi się
gdy pęknie guma


Krótkie panowanie
kilka miesięcy wystarczyło
by podjąć decyzję

tam też nie potrafiłeś milczeć
myślałeś że jesteś bogiem

wróciłam wolna

Teraz gotuję kisiel na zapas


nie pamiętam kto zaczął
rzuciłam w ciebie garnkiem
na obiad był sos grzybowy

do dziś widzę te piruety
jeździłeś od ściany do ściany

i ta walka w zapasy
za pomocą rzutów, trzymań i dźwigni

w histerii śmiechu wylądowaliśmy
pod prysznicem

dzieci były w szkole

Piętnasta rocznica ślubu - kryształowa


obojętność przekroczyła progi
dni tatuuje szarością
ukłucia nudy aż bolą

nawet już śpimy osobno
czasami spotykamy się u mnie
na jednym szybkim

żyletki czekają na wielką okazję
krawat postarzał się w szafie
rosół siorpie przy stole

nie jestem aniołem
lubię papiloty i podomkę

kupiłeś słoiki na weki w prezencie 

Pozycje klasyczne


nie pamiętam kiedy to się stało
smakujemy już tylko na ilość
jak szybkie odmówienie pacierza

wieczorem dzieci czekają na bajkę
wieszaki na koszule w szafie

gotowy niecierpliwie mnie wołasz
chcesz zdążyć przed meczem

może jeszcze gazetą mi głowę nakryjesz

Życie w marzeniach


z tajemnicą zranionej duszy
wolę siedzieć z Tobą w kawiarni
trzymać kawę w dłoni
drugą ręką odchylę delikatnie włosy
cały czas patrzeć w twoje piękne oczy

wstajesz i całujesz mnie w ramię
podnoszę się zdemuję nogę z nogi

w uścisku unoszę jedną lekko do góry
z butem na wysokim obcasie

pachniesz mi nutką wanilii
która pobudza moje zmysły

jest cudnie
może nawet zaproszę ciebie do domu

Wspomnienia z przyjęcia

sam zobacz, uczepiła się mnie jak głupia
zagląda mi do kieliszka i do talerza
fryzurę moją chce mi potargać
na sukience ślad zostawiła 

przyczepiła się tylko do mnie, pinda jedna
a tyle tu ludzi, niech ją cholera weźmie
o nawet pcha się na moje kolana
zaraz stracę cierpliwość i ją trzasnę

mówisz po co się tak wkurzam
i po co te nerwy
przecież to tylko mała mucha

Morderstwo


usiadła mi mucha na nosie
ciekawe czy wie że zginie


Nasze granice wyznaczone są przez nasze lęki
nie będę workiem do ćwiczeń
nie jestem piaskiem ani
trocią
uników prostych też nie lubię
poszukaj innej frajerki chamie

nie pamiętam kiedy był pierwszy raz
jednak wiem że ten był ostatni

lekcja się przydała
to wzmocniło

Raj staje się nudny

odpalić kompa nie problem
wioski rosną w osiedla

pastwiska przejeły chorobę
wściekłych krów

pianie koguta budzi wspomnienie
o ciepłym w blaszanym kubku 

chlebowe piece stoją zimne
z braku własnej mąki 

szukamy szczęścia w innej przestrzeni 

Zatańczę taniec brzucha


ubraną na cebulkę
rozbierasz warstwa po warstwie
oczy całujesz gorącymi łzami rozkoszy

powietrze napina się jak cięciwa
łuk pracuje na zasadzie zmiennej długości

jesteśmy nadzy

sukienki wiszą w szafie


nie boję się zimna
w domu pachnie żywicą
trzaska iskrami

na udach czerwone podwiązki

erotyk


glina jest plastyczna
z czasem twardnieje

Lustra powieszę do góry nogami


przekształcę tradycyjne relacje
podkreślę swoją szczególną naturę

dzisiaj odwiedzę fryzjera zmienię imaż
zrobię pedicure moje stopy są tego warte

już więcej nie będę sprzątać świata
ani podawać na czas kolacji

złamię też mit że kobiety pożądają uchem

wybrałam


podniosłam głowę
poczułam miłość
ujrzałam cele

uśmiech mam na twarzy
ufność w sercu noszę
nie szukam Boga w niebie
w oczy ludzi zerkam

w tłoku niewidzialnych skrzydeł




Znaczę krzyżykami


opadające czerwone liście winobluszczu
liczą ostatnie uciekające dni jesieni
słonce nie ma ochoty się schować
zaprasza nas do zabawy w ogrodzie

biedronki i motyle obudzone ciepłem
ozdabiają krzewy i kwiaty truskawek
przyroda rządzi się swoim prawem
chyba pogubiła gdzieś daty

zakreślam w kalendarzu ciepłe dni
krzyżyków jest coraz więcej

każdy słoneczny dzień jest na wagę złota

Rozpalimy żar


patrzę na ciebie i radość czuję
serwuję rosół z zielonym lubczykiem
urwałeś koszyk pięknych węgierek
dom cały pachnie drożdżowym ciastem

w naszym ogrodzie myszy harcują
słońce tak pięknie otula przestrzeń
a na ramieniu biedronka siadła
chce dziś życzenie jedno nam spełnić

przyroda całkiem dziś oszalała
kwiaty truskawek oblały grządkę
może i my się w tym zatracimy
gorące dłonie złączymy razem 

zburzymy mury które nas dzielą

Krzyczę że też tak możesz


czytam wiersze aż mnie boli
smutek gorycz żale wszędzie
przecież życie takie piękne
prosty wybór jest potrzebny

ciała nasze są świątynią 
umysł myśli poprowadzi
tylko pierwszy krok jest trudny
reszta sama jakoś płynie

ja wybrałam
podniosłam głowę
poczułam miłość
ujrzałam cele

uśmiech mam na twarzy
ufność w sercu noszę
nie szukam Boga w niebie
w oczy ludzi zerkam

w tłoku niewidzialnych skrzydeł

Człowiek tak szybko nie umiera


nie myśli o chorobach
jeden cel prowadzi go w życiu
troszkę procent i zupa chmielowa

gościu spod kiosku na danie główne
kupuje za grosze wczorajszy powszedni
czasem zje jabłko orzecha
czy śliwkę spod drzewa 
rzadko choruje i żyje  

ja odwiedzam apteki
może jem za dużo
i za bardzo myślę 

Lato odwiedziło moje ogrody


w ogrzanym słońcem ogrodzie
zbieram garściami maliny
lubię smakować nalewkę
przy świecach we dwoje

zagubiony motyl tańczy
swój ostatni występ

odważne truskawki zdobią
liście białymi kwiatami
zachęcając rodendrony

otoczona purpurą winobluszczu
podświetloną słońcem
zatapiam się we wspomnieniu

zapominam że to jesień

czwartek, 19 lipca 2012

Wczorajsze dni zasypiają na zawsze


zbyt często zmieniam kalendarze
szybko odchodzą w niepamięć

nie boję się zimy
w domu pachnie żywicą
błyska iskrami brzeziny

obsypujemy się spojrzeniami
przy kawie i nalewce z malin

pościel pachnąca wanilią
pobudzi jak kiedyś zmysły

odszukamy młodość


Poranek z radiem


/płomienne zorze/ budzą mnie ze snu
rytm tej  piosenki biodra wprawia w ruch
zaparzam kawę nie myśląc już o śnie
gorliwie szukam w sieci piosenki tej

dzień upłynie w szczęściu mi
chyba cała odpłynę w rytmie tym
by już nie myśleć co jak i gdzie
przy nodze ogonem merda pies

w sypialni ktoś w głowę puka się
a, a, a, a, a, a  


Magiczny kawałek świata


odwiedzę Synaj
i nasze bociany
od delfinów poczuję radość
przekonania nie są mi więzieniem
dziesięciu przykazań

jazda quadami
zdejmie kajdany z mózgu
domy o trzech ścianach
zaproszą pachnącą herbatą

w piramidzie Cheopsa
ściany mokre od potu
w mieście umarłych
stopami dotknę cmentarza

na koniec odwiedzę dolinę królów
i świątynię milionów lat
choć nie wygląda na świątynię

magia miejsc kusi

Wybudzona z letargu


coraz krótszy czas
do celebrowania życia
na który mam apetyt

niewierna prawom
sprzeczna ze sobą
zanurzam się w mikrokosmos

wytwarzam endorfiny
by wdrażać pomysły
które mi nie przystoją

boso niczym/ isadora duncan/
z szelmowskim uśmiechem
przetańczę życie do końca
szczęście rozsypię wokoło

resztę zaniosę za zasłonę



Odzyskana wolność


"Dopóki nie uczynisz nieświadomego świadomym,
będzie ono kierowało Twoim życiem,
a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem."
                                                              C.G.Jung 



w banalnych czynnościach ego wplątuje mnie w gierki
zwykle częstuje logiką nie zważając na wątpliwości

miesza w myślach budzi zakamarki gdzie mieszkają lęki
pochłania czas prowadząc z matematyczną dokładnością

a przecież to tylko myślnik o długości trzech centymetrów
pomiędzy datą urodzenia a datą śmierci na nagrobku

teraz zwracam uwagę na to co robię nie na wynik 

Zrozumienie


przyszło nieproszone w zwątpieniu i w ciszy
takie wiem takie wiedziałam od zawsze
wyjęte z uśpienia prowadzi przez istnienie
wypełnia współczuciem i akceptacją
teraz wiem że jest mną i wszystkim w tobie

już się nie wściekam i nie szukam winnych

Przemiana


podporządkowana
obwieszona ciężarami
była tylko następną rzeczą
na odległość oddechu piwska
powstała z martwych
w czerwonej garsonce
ze szminką na ustach
siedzi za kierownicą

sunie po autostradzie

Sama nie wiem


budzi zmysły
gdy topię spojrzenie
w czarnych szklistych

przestać nie potrafię
tak ciepło gdy blisko
i cudnie

jak to zrozumieć
nie wiem

Cztery wielkie radości

wiosna wyciąga nas z domu o świcie
gdy zakwitną wiśnie
powietrze  rozbrzmiewa głosami
zielone sukienki tańczą po łąkach
uprawiamy życie przy dźwiękach
tęsknoty/Mozarta/

truskawkowe pola czereśniowe sady
zapraszają do smakowania lata
przy rozsypanych kwiatami ogrodach
z upragnionym szumem morza
i  gorącym  piaskiem
w porywie poloneza/Chopina/

z purpurą jarzębiny złotem liści
ludzików na szkolnych ławkach
smakiem winogron i malin
tańczymy na boso w deszczu
przy walcu/Czajkowskiego/

by spotkać parki okryte białym płaszczem
utuloną do snu i skutą lodem ziemię
w saniach  z kożuchem i krzykiem
radości dzieci na sankach
z ciarkami na ciele/ zimy/
/Vivaldiego/


znowu tęsknimy za Mozartem ;


Wdzięczność

idę i zmieniam wszystko
niczym czarodziejską różdżką
może za późno a jednak
wiem że warto

pokochałam te prawdy
/wiem kim jestem/
kiedyś z nich drwiłam
jak wszyscy

przyszły wielkie  zmiany
tańczę przez życie
a ono mnie wspiera

a niech gadają

jestem w końcu szczęśliwa
świat przystosował
się do mnie

ja tylko zwolniłam
biorąc głębokie oddechy 

Magiczna podróż


zabiorę ciebie w podróż
w stronę  księżycowych pejzaży
w kryształowej jaskini/ garra/
pozwolę abyś mnie objął

będę pustynią gorącą
potem wilgotną oazą
wypijemy z jednego kielicha
nektar bogów

następnym razem odwiedzimy
wodospad/niagara/

W lustrzanym odbiciu


piękna naga bezsilna
w zaszklone oczy wtopiona
widzi nieskończone możliwości
w zasięgu swej ręki

on krok w krok przy niej
opiekun na zawsze
płatkami róży drogę jej ścieli
kolce ze stóp wyciąga

wspomnienia upadku wykreśla
budzi do życia ciało i duszę
świadomy że pójdzie
już sama

zrozumiała wielkość człowieka

Oceany pełne krwi


Braciszkowie z wody
uśmiechnięci pomocni
w wiecznej zabawie

budzą duszę i pamięć
z uśpienia

kiedyś czczone
u boku Neptuna

dzisiaj wołają o pomoc
moje kochane delfiny

Na scenie istnienia


przetańczę życie boso
na trawie osnutej mgłą
ostudzę rosą uda gorące

walca obrócę ze światłem
tango z ciemnością
bez piór

na koniec zaśpiewam arię
wesołej wdówki


Gościłam dziś wiosnę


przemalowałam ściany na żółto
zamieniłam stoły
w koronkowe obrusy

okwitł pokój słonecznikiem
jak uśmiech słońce 

gdy piliśmy kawę
pachniało też cynamonem
z dreszczykiem Vivaldowskiej wiosny

rozdawaliśmy siebie
oszukując ziemskie sekwencje

Rozmowa z Bogiem /droga do intuicji/


Jęczeć nad minionym nieszczęściem
to najlepszy sposób, by przyciągnąć inne. 


— William Shakespeare (Szekspir) 


Kocham Cię
Przepraszam
Wybacz mi, proszę
Dziękuję